Please sign our Guestbok - Wpisz się do Księgi Gosci
 
 
Mail to us / Napisz do nas
 
What the press writes about us / Co piszą o nas w prasie Books, bulletins and articles published by us - Ksiażki, biuletyny i artykuły wydane przez nas Who visited our stud / Kto odwiedził naszą stadninę Information on Korfowe Arabians. Informacje o nas
Trybuna Korfowe Inne wydawnictwa
Other publications
 

Trybuna 4/1998

Tegoroczny przychówek
Wizyta delegacji ELDRIC
Plener artystyczny "Koń jaki jest ..."
Wystawy poplenerowe
Wizyta przedstawicieli FEI
Odejście niektórych "gwiazd" stadniny
Kilka refleksji z krótkiej wizyty w Maroku
Moje wspomnienie pleneru, Joanna Grootings
Koń jaki jest ..., Andrzej Novak-Zempliński
Koń, a sprawa polska, Profesor Ludwik Maciąg

Drogi Przyjacielu korfowskich arabów!

I znowu nadeszła chwila, aby podsumować miniony rok. Był  on pracowity, ale szczęśliwy i dostarczył wiele radości.

Tegoroczny przychówek

W lutym przyszło na świat bardzo przez nas oczekiwane pierwsze źrebię po naszej gwieździe wyścigowej - ogierze Dekor. Jest nim przepiękny ogierek - cały czarny, tak że już myśleliśmy, że będziemy mieli pierwszego karego konia (niestety!), którego nazwaliśmy Carnaval Ibn Dekor (Carnaval syn Dekora). W dzień po urodzeniu pisano o nim w Gazecie Wyborczej. Dzisiaj mogę powiedzieć, że jest to koń o wspaniałym  - tak jak zresztą jego matka i jej pozostałe potomstwo - charakterze, koń bardzo łagodny, taka "końska przylepa", a przy tym bardzo bystry i  od małego lubiący się ścigać.
Potem   cieszyliśmy się z narodzin pierwszego "Clintonika", którego ze względu na swą czarującą urodę nazwaliśmy "Gigolo". Wreszcie, po roku przerwy, nasza "Mercedes" - Etruska urodziła bardzo klasową klaczkę po Erfurcie. Mamy więc już dwie następczynie tej wyjątkowej klaczy: Eptonę, którą zaźrebiliśmy Erfurtem oraz  malutką Egipcję.
Niestety były również momenty tragiczne, kiedy  nie udało się uratować życia  drugiemu synowi Dekora - ogierkowi Dodi i  byliśmy załamani gdy Namibia i Petite Fleur poroniły klaczki. No cóż, hodowla ma swoje piękne i smutne strony.

Spis treści

Wizyta delegacji ELDRIC

Chociaż hodowla daje nam wiele satysfakcji, ciągle szukamy dodatkowych, uzupełniających imprez, aby ją urozmaicić.
I tak w lutym stadninę naszą odwiedziła grupa ponad 150 osób z całego świata - przedstawicieli Europejskiej Komisji do Spraw Rajdów Długodystansowych - ELDRIC, która obradowała w Warszawie i postanowiła odwiedzić naszą stadninę.
Mieliśmy nieco trudne zadanie, bo wiadomo - w lutym zima, a oprócz tego przyjazd wycieczki zaplanowany był na godzinę 18.00 - czyli już grubo po zapadnięciu zmroku. I trzeba się było zastanowić jak uczynić zwiedzanie stadniny atrakcyjnym. Ale po co ma się przyjaciół? I tutaj niski ukłon należy się profesorowi Ludwikowi Maciągowi i jego załodze, który wyreżyserował wspaniały pokaz koni w strojach szlacheckich.

Jeden z padoków został odświętnie udekorowany oraz założone zostało oświetlenie reflektorowe. Przybyłych gości  w takt patriotycznej muzyki przywitał Dekor prezentowany w ręku. Po nim przedstawiliśmy kilka innych koni: Engara i Erfurta, Cliinntonna i Paultje oraz Panki, ich matkę Petite Fleur oraz Etruskę i Eptonę. Potem nastąpiła część widowiskowa pokazu - ogiery prezentowane były pod siodłem w szlacheckich strojach przez gościnnie przybyłych jeźdźców - legendę Podlasia - malarza Macieja Falkiewicza, księdza Andrzeja, Staszka i Józka, którzy przyjechali z gór. Pokaz był wspaniały - jeźdźcy i konie otrzymali wielkie brawa.

Urządziliśmy "iście polski wieczór" ustawiając stoły w stajni. Goście mieli okazję spróbować naszych "hand made" pierogów z kapustą i grzybami, których około 750 zdążyliśmy "ulepić" przez ostatnie dwa dni. Do tego kiełbaski z rożna, sałatki i ... poważne ilości mocnych trunków. Goście bawili się do 22.00 i niektórzy mieli niewielkie trudności z ... wejściem do autokarów.
Nad nami czuwał Allach, bo pogoda była wyjątkowo łagodna i sami siedzieliśmy pod wiatą do późnej nocy grzejąc się przy rożnie rozprawiając o emocjach mijającego wieczoru.

Spis treści

Plener artystyczny "Koń jaki jest ..."

Na początku roku powzięliśmy decyzję o zorganizowaniu pleneru artystycznego na terenie stadniny. Zrobiliśmy to pod egidą Towarzystwa Przyjaciół Konia Arabskiego w Polsce dobrze zdając sobie sprawę z pracy, którą wzięliśmy na swoje barki, dodatkowo że miał to być debiut w tego typu poczynaniach.

Wczesną wiosną Erfurt dostał od nas w prezencie nowe okno, by mógł swobodnie wyglądać na podwórko. I to był nasz, jak się później okazało, obraz! Na pierwszej stronie zamieszczam jego zdjęcie zrobione przez Zosię Raczkowską. Profesor Maciąg tak właśnie zaprojektował pierwszą stronę zaproszenia, katalogu i plakatu wydanych z okazji pleneru.

Wkrótce mieliśmy ustaloną listę uczestników. Profesor ASP - Stanisław Baj, Barbara Brzezińska - od kilku lat nasza sąsiadka, Stanisław Chomiczewski, Marian Danielewicz, Anna Dębska, która po 16 latach pobytu w USA powróciła do Polski, Maciej Falkiewicz z Janowa Podlaskiego, Weronika Kobylińska, Jan Maciej Kopecki, Grzegorz Krzyżaniak z Berlina, profesor Ludwik Maciąg, Wojciech Majewski, Aleksandra Novak-Zemplińska, Andrzej Novak-Zempliński - komisarz pleneru, Wieńczysław Pyrzanowski, Zofia Raczkowska, Jacek Reczyński, Maja Wojnarowska, Rafał Walendowski, Iwona Wyszatycka oraz Ewa Ziółkowska.
Patronat całego przedsięwzięcia objęła pani Teresa Juśkiewicz-Kowalik - prezes Polskiego Związku Jeździeckiego. Plener był możliwy dzięki sponsoringowi państwa Janiny i Andrzeja Buchalskich, pana Januarego Gościmskiego, Mazurkas Travel, Novartis Poland oraz naszej stadniny.

To, co się działo podczas pleneru najlepiej w skrócie obrazuje mój niżej zamieszczony artykuł, który zamieściliśmy w katalogu prac poplenerowych. Przytaczam tutaj również dwa interesujące artykuły zamieszczone w katalogu: Andrzeja Novak-Zemplińskiego oraz profesora Maciąga.

Spis treści

Wystawy poplenerowe

I tak z naszego skromnego pleneru zrodziła się seria wystaw. Pani Ewa Zawadzka-Kowalska zaproponowała nam wystawę w galerii Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Warszawie przy ulicy Chmielnej, na wernisaż której 1 lipca przybyło ponad 200 osób. Wystawa pokazywana była w mediach, pisano o niej w gazetach. Część obrazów została sprzedana, zaś reszta przewieziona została do Janowa Podlaskiego, gdzie zaprezentowana została w Galerii Autorskiej Macieja Falkiewicza podczas arabskiego festiwalu w połowie sierpnia. We wrześniu ekspozycja pojechała do Poznania, by pokazać ją w Salonie Jeździeckim "Pegaz" państwa Katarzyny i Michała Bogajewiczów.  Wreszcie wybrana ekspozycja pokazana została w Hotelu Europejskim w Warszawie podczas obrad Światowej Federacji Jeździectwa - FEI.

Spis treści

Wizyta przedstawicieli FEI

21 listopada gościła u nas bardzo zacna grupa gości. Byli to przedstawiciele FEI z panią Prezes polskiego Związku Jeździeckiego - Teresą Juśkiewicz-Kowalik na czele. Były to osoby z całego świata na czele z dwoma vice-prezesami organizacji: panem Freddy Serpieri oraz Jego Królewską Mością Księciem  Faisal Ibn Abdullah Mohammed Al Saud z Arabii Saudyjskiej.
Arystokracja odwiedziła naszą arystokrację końską.

Pokazaliśmy kilka koni w ręku. W stajni przygotowaliśmy wystawę prac profesora Stanisława Baja. Jego obrazy w niepowtarzalny sposób przedstawiają chłopskie portrety i są arcydziełami w swoim rodzaju. Zaprezentowaliśmy również kilka obrazów profesora Maciąga. Na drewnianych cokołach stanęły wspaniałe rzeźby Anny Dębskiej.

Krótką imprezę zakończył poczęstunek oraz grzane wino, które było niezmiernie adekwatne do wyjątkowo mroźnej pogody. Etruska była gwiazdą popołudnia gdy łapczywie wylizywała wino z plastikowego kubka pani Prezes.

Tego samego wieczoru spotkaliśmy się z przemiłymi gośćmi ponownie, tym razem we wspaniałej oprawie Zamku Królewskiego w Warszawie na obchodach jubileuszu 70-lecia Polskiego Związku Jeździeckiego.

Spis treści

Odejście niektórych "gwiazd" stadniny

W ciągu roku zmniejszyliśmy nieco stan koni i choć ciężko się było rozstawać z każdym z nich jestem zadowolona, że znalazły szczęśliwych nabywców. Naszym najlepszym klientem okazał się profesor Maciąg. Któż dostrzeże piękno araba lepiej jak nie on! Szczególnie trudno było nam się rozstać z Nehmezis, w której Profesor "zakochał się od pierwszego wejrzenia" i na to nie było rady - musiała ona zmienić stajnię.

Spis treści

Kilka refleksji z krótkiej wizyty w Maroku

Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy w Maroku. Niestety ze względu na zbyt dużą odległość od miejsc naszego pobytu Królewskich Stajni Koni Arabskich, nie widzieliśmy żadnego araba.

Pocieszyć się musieliśmy widokiem osłów i koni berberyjskich. Są to konie małego wzrostu (no może nieco niższe od naszego Dekora), mają spadzisty zad, są wysokonożne, garbonose i niezmiernie umięśnione. Posiadają bardzo przyjazny charakter i używane są głównie do ciężkiej pracy i transportu. Zwykle spotykaliśmy na trasie konie ciągnące różnej konstrukcji wózki załadowane czym się dało. Zadziwiająca była siła tych zwierząt, znajdujących się zwykle w kondycji "stukrotnie gorszej niż wyścigowa" i muszę dodać, że zawsze wzbudzały we mnie litość i współczucie. Wtedy stawały mi przed oczyma moje "zapasione" rumaki czasem niepokojące się, który pierwszy otrzyma swój wieczorny obrok. Nie chciałabym aby moje powtórne wcielenie nastąpiło w formie marokańskiego konia lub jeszcze gorzej osła. Tylko raz, będąc w górach Atlasu Wysokiego udało mi się zobaczyć wesołego, bijącego z zadu osła.

Ale nie odbyło się również bez momentów ekscytujących, pozostających długo w pamięci.
Kiedy pewnego dnia chcieliśmy "skrócić" sobie drogę o 50 km okazało się, że owa - na mapie skąd indziej oznaczona trasa - była drogą, na którą zwykły turysta nie wjeżdża i co nie ma odpowiednika w naszym kraju. Przebyliśmy w największym trudzie pierwsze 25km w rekordowym czasie 2,5 godziny cudem docierając do domostwa rodziny berberyjskiej dobrze po zachodzie słońca. Góry Atlasu Wysokiego, gwiaździste niebo - wydawałoby się, że to istny romantyzm. Mieliśmy szczęście, że domostwo odwiedził wójt tamtejszej gminy mówiący po francusku, gdyż umożliwiło to nasze porozumienie się z mieszkańcami mówiącymi nawet nie po arabsku, ale w języku berberyjskim!

Byli to ludzie bardzo gościnni, żyjący bardzo skromnie z tego co uda się wyprodukować w górach. Jedynym oświetleniem była świeczka, przy której siedząc na podłodze mieliśmy okazję spróbować tamtejszych specjałów: placków z ciemnej mąki, oraz miodu arganiowego z gorzkimi migdałami i marokańskiego whisky - miętowej herbaty przygotowanej w rytualny sposób. Malutki czarno-biały telewizor podłączony był do akumulatora traktorowego.

Obecni tam domownicy i goście byli analfabetami. Po arabsku potrafił pisać jedynie najstarszy 13-letni syn rodziny. Dzieci uczą się w zbiorczej szkole w górach głównie języka arabskiego oraz tzw. "przysposobienia do życia w rodzinie". Dziewczynki do szkoły nie chodzą, bo jak mi powiedziano "trudno jest skompletować dla nich klasę".

Właściciel zagrody - Achmed jest jednym z zamożniejszych Berberów tamtejszej okolicy, bo "może sobie pozwolić na dwie żony". Zapytany ile ma lat poinformował nas, że skończył 45, ale tak naprawdę to jest to data nigdzie nie zarejestrowana, bo nie istnieją żadne metryki urodzenia.

Mimo, że od 4 lat nie padał tam deszcz i wodę dowozi się cysterną raz na 6 miesięcy, wszędzie jest bardzo czysto. Zaskoczył mnie nieskazitelnie czysty wygląd toalety, zupełnie "bez zapachu" czego tak często brakuje u nas w kraju. Podłogi i ściany wszystkich pomieszczeń wyłożone były terakotą o pięknych wzorach. W miejscach przebywania leżały trzcinowe maty lub koce, na których można było siedzieć. Przed wejściem wszyscy obowiązkowo musieli zdjąć buty.

Jedyną pamiątką z Polski, którą mieliśmy ze sobą były pocztówki naszych koni, które rozdaliśmy wszystkim obecnym. Cieszyły się one ogromnym zainteresowaniem nie tylko dzieci, ale również wszystkich mężczyzn (kobiety pozostawały "między sobą" i nie wolno było im uczestniczyć w naszej biesiadzie). Największą popularnością cieszył się oczywiście nasz Cliinntonn (chociaż gdy zapytałam "guru" czy ludzie wiedzą o "aktualnych problemach" prezydenta USA zostałam poinformowana, że tutaj o takich rzeczach się nie dyskutuje). Panowie nie bardzo potrafili zrozumieć kiedy opowiadałam, że nasze konie hodowane są ot tak, dla przyjemności i dla swego piękna. Również pojęcie wyścigów było im raczej obce. W domostwie należącym do wsi Jematazir Idoutenen mieliśmy prezentację naszych koni i wystawę zdjęć autorstwa Zofii Raczkowskiej!

Bardzo żałowałam, że nie mogłam porozumieć się z tymi serdecznymi ludźmi w ich języku. Długo jednak pozostanie mi w pamięci ich obraz: zniszczonych ciężką pracą i wiatrem pięknych twarzy na których malowała się serdeczność, życzliwość i gotowość podzielenia się tym "niewielkim czymś" co posiadali.

Nie chcąc nadużywać ich gościnności noc spędziliśmy w samochodzie, który wprowadziliśmy do "garażu". Rankiem o brzasku wracaliśmy "do cywilizacji" przy świetle wschodzącego słońca nad Atlasem, tą samą drogą, którą przyjechaliśmy dzień wcześniej o zachodzie słońca. Pokonanie dalszego odcinka naszego "skrótu" okazało się - według opinii ekspertów  - technicznie niemożliwe.

Ciekawostką "końską" okazał się tor wyścigowy, obok którego przejeżdżaliśmy w miejscowości Agadir (południe Maroka). Ogrodzony był na zewnątrz stabilnym betonowym płotem, gdyż bezpośrednio sąsiadował z ruchliwą ulicą. Obok tego płotu wzdłuż biegło ogrodzenie wyznaczające tor wyścigu zbudowane z drewnianych słupków i byle jakiej dosyć cienkiej żerdzi. Podłoże piasczysto-zachwaszczone. Mniej więcej w połowie toru była brama, u góry której zamieszczony napis informował, że to tor wyścigowy.

Bardzo romantycznym widokiem byli jeźdźcy galopujący na berberyjskich koniach i wielbłądach wzdłuż plaży tuż przed zachodem słońca. A kiedy słońce zatopiło się w falach Oceanu Atlantyckiego rozlegał się długi sygnał z  pobliskiego meczetu oznajmiający zakończenie "ramadanu" (okresu postu zabraniającego muzułmanom spożywania posiłków, picia, palenia, spoglądania na kobiety i ..., i..., i..., od wschodu do zachodu słońca)  i wtedy przez najbliższe półtorej godziny nie było żadnego Marokańczyka po prostu nigdzie. Przestawały jeździć samochody, jakby zamierało życie w mieście.
Moim marzeniem byłby powrót do tego gościnnego kraju - tym razem na dłużej.

Joanna Grootings                  Korfowe, 31.12.1998

Spis treści

Moje wspomnienie pleneru
Joanna Grootings

Uczestnicy zawitali do Korfowego 26 maja punktualnie przed godziną 17.00 i choć pogoda była pochmurna, nie spodziewaliśmy się, że powitaniu przybyłych przez Andrzeja Novak-Zemplińskiego towarzyszyć będą "strugi" deszczu, które, jako że otwarcie odbywało się na wolnym powietrzu pod wiatą obrośniętą dzikim winem, tłumiły słyszalność ciepłych słów Komisarza Pleneru.
Jako gospodarz stadniny powitałam wszystkich z nutą optymizmu, mówiąc, że to, co się źle zaczyna, zapewne dobrze się skończy.
Nie zważając na pogodę przystąpiliśmy do posiłku, zakrapianego "korfowską grappą" (to określenie jest tajemnicą naszego pleneru), która rozgrzała nie tylko serca przybyłych, ale również i ... umysły.
Po biesiadzie zabrał głos, przybyły gościnnie "guru prywatnej hodowli koni arabskich" - Roman Pankiewicz, który w swej prelekcji przedstawił opisy koni orientalnych cytowane z dawnej literatury hipologicznej. Towarzyszyła temu prelekcja slajdów z obrazów Juliusza Kossaka, które dodawały barwy tej sentymentalnej podróży w czasy minione. Na obrazach zobaczyliśmy niektórych przodków koni, które dzisiaj zajmują miejsce w korfowskiej stajni.
Nie pamiętam, o której godzinie poszliśmy spać, jednak dnia następnego wszyscy stawili się punktualnie o 9-tej na śniadanie, pod tę samą wiatę, tym razem przyjaźnie oświetloną promieniami słonecznymi. Po rozdaniu materiałów malarskich przez Komisarza wszyscy rzucili się w wir pracy twórczej.
Obraz zupełnie nowy dla naszej stadniny. Gdzie nie spojrzeć artyści, sztalugi, między końmi osoby spacerujące ze szkicownikami. Jakaż atmosfera!

Na płocie zasiadał Wieniek, z pagórka szkicował Rafał - obydwaj próbujący uchwycić "inną" perspektywę. Iwona ze Stasiem (Bajem) spacerowali ze swoimi materiałami malarskimi wzdłuż lasu nie mogąc znaleźć odpowiedniego miejsca, bo zakładali, że tematem będzie najpierw pejzaż. Wreszcie Iwona usiadła na pagórku i prawie w mgnieniu oka powstał jej ciepły w kolorach pastel. Barbara zajęła czołowe miejsce na drodze pod lasem, skąd świetnie mogła obserwować konie biegające przed stajnią. Dołączył do niej Grzegorz, któremu tak zwane meszki i większe owady nie pozwalały na spokojne szkicowanie w miejscu, według niego idealnym. Weronika szkicowała z uporem na kawałkach szarego papieru - takiego jak do pakowania książek. Stanisław (Chomiczewski) po uprzednim przeglądzie złotych i srebrnych ram znajdujących się w bagażniku jego mercedesa, udał się w cień starego dębu, skąd wspaniale przenosił na płótno galopujące, pobudzone przez natrętne owady, klacze. Marian sięgnął najpierw po aparat fotograficzny i kamerę, gdyż, jak mi powiedział później, zawsze przy takich wyjazdach musi wpierw "oswoić się" z terenem i atmosferą miejsca. Rezultat tego był bardzo nastrojowy. Jacek spacerował "tu i ówdzie", ale szybko zajął wygodne miejsce pod wiatą, obok odpoczywającego tam już Stanisława. szkicował i malował konie "ze swej pamięci artystycznej". mają zajęła miejsce w stajni, gdzie było najchłodniej. pracowała nad naszą "księżniczką" - Etruską i jej malutką piękną córeczką. Profesor Ludwik Maciąg zapomniał przywieźć sztalugi i zbijał je naprędce w towarzystwie młodzieży (zachowałam je skrupulatnie do następnego pleneru). Ludwik był "zasmucony", kiedy zapomniałam mu powiedzieć o terminie powrotu koni do stajni, co było niezbędne do jego wizji galopującego stada. Mimo skwaru i robactwa wszechobecnego w powietrzu musieliśmy ponownie wypuścić kilka koni na pastwisko, by nasze 'faux pas" naprawić. Całe szczęście, że Mistrz nie obraża się na długo... Potem malował konie zajmując wygodne miejsce na stołeczku przed swą "ręcznie robioną" sztalugą w bliskim sąsiedztwie ... gnojownika. delikatny zapach końskiego , lekko fermentującego nawozu nie wydaje się przeszkadzać pracy twórczej, ba nawet sprzyja spotkaniom towarzyskim. Całe przedpołudnie Ludwik spędził tam w towarzystwie Anny opowiadającej o początkach prywatnej hodowli koni arabskich w Polsce. nie wiem czy to go inspirowało czy nie - po powrocie na obiad stwierdził, że nie pamięta co malował. Aleksandrę z Andrzejem widziałam kilka razy jak wychodzili razem ze stajni. Andrzej bywał tam częściej. Jednak nie udało mi się zobaczyć kiedy powstały ich dzieła. Działali z ukrycia. Jan Maciej, równie niepostrzeżenie jak Oleńka i Andrzej, "stworzył" swe rysunki koni tuż przed kolacją pierwszego dnia pleneru.
Konie przyjmowały ową "artystyczną ingerencję w życie osobiste" ze stoickim spokojem, ba nawet z zaciekawieniem.

Wczesnym popołudniem złożył nam wizytę gość, którego Ludwik oczekiwał od dawna. Był nim Zenon Lipowicz, wspaniały człowiek, świetny znawca i trener koni wyścigowych, wielki przyjaciel profesora, kolekcjoner jego dzieł, od dawna mieszkający w USA. Zaraz po nim przyjechał na Korfowe ksiądz Andrzej Dmochowski przywożąc swą klacz (wprawdzie nie arabską, ale bardzo urodziwą), jej źrebaczka oraz ... lancę. wszyscy byliśmy pod wrażeniem pokazu księdza, jego umiejętności władania lancą i szablą, ale przede wszystkim zaskoczeni spokojem klaczy i źrebaczka uczestniczących w raczej karkołomnych poczynaniach. Owe przedstawienie uwiecznili na swych obrazach Jacek i Wieniek oraz Zosia Raczkowska na wspaniałych fotografiach.

Wieczorem, przybyły gościnnie Andrzej Szenajch wspaniałe i niezwykle obrazowo opowiadał anegdoty związane z końmi, które miały miejsce podczas kręcenia różnych filmów. Następnie profesor Maciąg wygłosił referat zatytułowany patetycznie "Koń, a sprawa polska - kilka słów o współczesnej polskiej sztuce hipologicznej". Zarys tego (z niewielką cenzurą eliminującą bardzo osobiste wątki) możemy przeczytać na początku tej publikacji.
Dyskusji było sporo, ale nie tylko. Do białego rana bawiliśmy się przy dźwiękach gitary (Jacka i Mariana) i śpiewach: od pieśni patriotycznych poprzez żołnierskie i partyzanckie. Był to wieczór naszego Ludwika - niejednokrotnie łzy wysuwały się spod jego okularów: łzy wzruszenia, łzy radości.
Wszystkiemu zaś towarzyszyła "korfowska grappa".

Czwartek upłynął pod znakiem wzmożonej pracy. Po południu, ci bardziej odważniejsi, postanowili wsiąść na konie. Weronika była szczęśliwa dosiadając naszego "derbistę - rekordzistę toru" - Dekora, Ludwik wspaniale prezentował się na Erfurcie, Stanisław po raz pierwszy w życiu "siedział" na arabie i prosił nas, abyśmy zrobili mu zdjęcie, kiedy dosiadał "naszego prezydenta" Cliinntonna. podczas tego popołudnia powstały dwa obrazy. Grzegorz upamiętnił moment, w którym wszystkie trzy ogiery z jeźdźcami były obecne na pastwisku. Wieniek zdecydował się malować Weronikę na Erfurcie (tudzież Erfurta z Weroniką), co podobało się Weronice, mniej zaś Erfurtowi wywołując delikatne zniecierpliwienie u konia niezbyt lubiącego stać spokojnie w jednym miejscu.

Pod wieczór udaliśmy się do tułowickiego dworu, gdzie czekali na nas jego gospodarze - Oleńka i Andrzej Novak-Zemplińscy. Chociaż przyjechaliśmy z niewielkim spóźnieniem  (tak jak na artystów przystało) - Andrzej wspaniale oprowadził naszą grupę opowiadając o historii i powstaniu Tułowic. przyjeżdżając z "normalnej" stadniny, czuliśmy się jak w innym świecie. Drinki na świeżym powietrzu w cieniu wspaniałych drzew parkowych, wypielęgnowane alejki, wspaniały dom. Była to podróż w inną epokę. Kiedy jednak zabrzmiały śpiewy zespołu "Poleskie Sokoły" z Żytomierza - poczuliśmy się prawie jak w rodzinnym domu.

W piątek, po całym dniu pracy twórczej i wspaniałej pogody, mieliśmy przyjemność wsłuchania się we "Wspomnienia z Syrii" naszego przyjaciela Andrzeja Grzybowskiego. Barwny styl, w którym Andrzej snuł swe opowieści, przybliżył nam niejednego "prawdziwie oryginalnego araba". Mieliśmy również okazję obejrzenia zdjęć z tego pobytu, które zostały przekazane do archiwum Towarzystwa. na zakończenie Jurek Dudała przedstawił barwną projekcję slajdów zrobionych podczas swych młodzieńczych wędrówek po Afganistanie i Ameryce Południowej. Widok tamtejszych koni, osłów, ale przede wszystkim ludzi - pozostaną nam długo w pamięci.

Sobotni ranek był ostatnią okazją do wykończenia rozpoczętych prac. Stasiowi udało się przekonać moją 88-letnią babcię Leokaję do pozowania celem utrwalenia portretu na płótnie. I chociaż nie namalował jej tak, jakby tego chciała - w wieku 18 lat, gdy była piękna i młoda - musiała przyznać ze skruchą, że obraz bardzo jej się spodobał. Po raz pierwszy w życiu, moja babcia była modelką! Niewiarygodną techniką malarską posługuje się Staś - maluje pędzlem tak szerokim, że równie dobrze można by malować nim ławki - a jakiż wspaniały rezultat!

Konie sprowadziliśmy do stajni koło południa i zaraz po obiedzie artyści "zawładnęli" częścią stajni, która zamieniła się we wspaniałą końską galerię z żywymi modelami w boksach.
Późnym popołudniem zaczęli powoli przybywać zaproszeni goście, którzy w panującym upale zajmowali miejsca na wystawionych przed stajnię ławkach i przysłuchiwali się słowom powitania wygłoszonym przez Komisarza pleneru oraz moim.
Oficjalną część programu kontynuował Roman Pankiewicz, mówiąc o "Arabie - koniu legendarnym", następnie Ludwik Maciąg wygłosił kilka słów o sytuacji w polskiej sztuce. Tomasz Pieczyński przeczytał fragmenty ze swojej nowej książki "I Bóg stworzył konia", które mówiły o ludziach związanych ze sztuką końską (wielu z nich obecnych podczas pleneru). Kolejnym "gwoździem" programu był pokaz koni ze stadniny prezentowanych w ręku oraz przez jeźdźców w polskich strojach szlacheckich: Weronika na Dekorze, Maciek na Cliinntonnie, Stanisław w stroju przybysza z Arabii na weteranie naszej stadniny - śnieżnobiałym 27-letnim ogierze Engar, Ludwik również na Cliinntonnie w stroju konnego zwiadowcy AK. Dodać należy, że wystąpił on w oryginalnej furażerce, która, tak jak on pamięta czasy partyzanckie.
Wreszcie oficjalne słowo powitania i miłe słowa z nadzieją na dalszą współpracę zostały wygłoszone przez spóźnionego naszego gościa, Patrona pleneru - Panią Teresę Juśiewicz-Kowalik - Prezesa Polskiego Związku Jeździeckiego.
Archiwalne zdjęcia zostały zrobione przez Tadeusza Kubiaka i Ewę Ziółkowską. I na tym zakończyła się część oficjalna.

O nieoficjalnej nie sposób mówić, bo kapela grała wspaniale, jak to moja babcia powiedziała - "wszystkie kawałki z jej młodości". Jadła nie zabrakło, a punktem kulminacyjnym był polonez, za którym przez wszystkie stajnie podążała kapela. wspaniałe widowiska, acz konie były mocno zdziwione.
Całość pleneru (od wschodu słońca do brzasku) zapisana została na kasetach video przez Wojtka Majewskiego i mamy nadzieję, że uda nam się uczynić z tego film obrazujący te kilka moich zdań.

dziękuję uczestnikom pleneru za wspaniałą atmosferę, którą stworzyli przez te kilka dni w stadninie. Dziękuję wszystkim, bez wkładu których zorganizowanie naszej imprezy byłoby niemożliwe, a przede wszystkim mojej Babci Leokadji, za to, że 63 lata temu wybrała Korfowe za swój dom.

Spis treści

Koń jaki jest ...
Andrzej Novak-Zempliński

" Koń jaki jest - każdy widzi". W tych słowach, ksiądz Benedykt Chmielowski, zawarł najkrótszy encyklopedyczny opis konia (Nowe Ateny czyli Akademia wszelkiej scencyji pełna" 1745-46). Jednocześnie dał tym świadectwo, jak bardzo koń był związany z człowiekiem i obecny w jego życiu codziennym. Wszelkie dodatkowe objaśnienia okazały się zbyteczne.

W sztuce, koń pojawił się w sposób naturalny, od zarania jej dziejów. Do XVIII wieku nie stanowił odrębnego tematu czy nurtu. Spotykamy go w scenach religijnych i historycznych, bitewnych i myśliwskich oraz obrazach życia codziennego. Zainteresowanie koniem jako odrębnym tematem w sztuce zapoczątkowali w XVIII wieku angielscy prymitywiści, John Wootton (1678-1764), James Seymour (1702-1752), John Sartorius (1700-1780), a rozwinął je krąg George Stubbsa (1724-1806) i jego naśladowców.

Dziewiętnasty wiek przynosi ugruntowanie się nurtu, później nazwanego "sporting art" i trwającego do dnia dzisiejszego niezmiennie i niezależnie od panujących mód, stylów i trendów w sztuce. Mimo, że był on lekceważony poprzez koryfeuszy sztuki światowej, znajdował zawsze swój krąg odbiorców i to głównie wśród elit społeczeństwa.

Ukształtowany w Anglii i przyjęty w całej Europie i za oceanem styl życia, traktował sporty konne, wyścigi i myślistwo jako zajęcia najbardziej godne dżentelmena. Dziś, mimo że już nie są one wyłącznie domeną klas posiadających, są nadal czynnikiem społecznie nobilitującym. Hodowcy oraz miłośnicy koni i sportów konnych, z natury rzeczy są ludźmi o upodobaniach zachowawczych - stąd też nurt "sporting art" nie traci swej popularności ani nie musi koniecznie uzasadniać swego istnienia poszukiwaniem nowych dróg w sztuce. Dzieła wybitnych przedstawicieli tego nurtu, George Stubbsa, Johna F. Herringa, Sir Alfreda J. Munningsa wielokrotnie przekraczały sumę miliona dolarów na aukcjach Sotheby's i Christie's. Kolekcjonerstwo "sporting art" stało się równie popularne, jak innych gatunków sztuki.

Na światowych rynkach "końskiej sztuki" pojawiają się też polscy twórcy i odnoszą sukcesy.
Na ostatniej aukcji "Sporting Paintings, Drawings and Sculptures" w Saratoga Springs, New York najwyższą cenę wśród artystów współczesnych osiągnął Andrzej Pater, absolwent krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, mieszkający od lat w USA. Obraz "Przed wyścigiem" (Before the Race) uzyskał cenę 40.000 dolarów. Oficjalnym artystą tegorocznego Kentucky Derby, najbardziej prestiżowej gonitwy klasycznej na świecie, został Bogusław Luśtyk, artysta dobrze w Polsce znany. Podobnych sukcesów można by wymienić więcej, - te są najbardziej spektakularne.

Na zachodzie na pewno panuje lepszy klimat dla "sztuki końskiej", bardziej tolerancyjny. Żyje ona wprawdzie własnym życiem, we własnych kręgach odbiorców, ale czy musi być inaczej? Przy obecnych fluktuacjach rynku sztuki światowej, ciągłej zmienności trendów i  przeintelektualizowanych sporach o awangardę i postęp, przynajmniej jeden nurt zachowuje wobec tych zjawisk pewien dystans, rzekłbym normalność. A przecież reprezentuje również wielką różnorodność stylów i sposobów podejścia do tematu konia, od prawie abstrakcyjnie syntetycznych, szerokopłaszczyznowych, z dominacją środków formalnych, poprzez  liryczno-nastrojowe do tradycyjnych i opisowych. Wprawdzie nadal istnieje pogardliwy stosunek i próby deprecjonowania tematu konia przez naszą "awangardę", ale już nie wpływa to w takim stopniu jak niegdyś, w czasach PRL-u, na drogi wyboru współczesnych twórców. Koń przestał być tematem wstydliwym i ciągle oskarżanym o komercyjność. Myślę, że przyszedł wreszcie czas, by wyleczyć się z kompleksów awangardy i tak zwanej komercji, nie poszukiwać usprawiedliwień dla własnej drogi wyboru, jeśli jest ona odbiciem osobistej, wewnętrznej prawdy.

Umiłowanie konia, jako uosobienia boskiej harmonii, było, jest i będzie czynnikiem twórczo inspirującym, zmuszającym, by postrzegane wrażenia, na miarę własnego talentu i możliwości interpretować, przetwarzać i utrwalać.
A więc "Koń jaki jest..." - również taki, jakim nasi twórcy go przedstawiają.

Spis treści

Koń, a sprawa polska
Profesor Ludwik Maciąg

Nie pierwszy raz wypowiadam się pod tym, kiedyś może złośliwie podsuniętym mi tytułem. Na pewno bardziej odpowiednią i autorytatywną osobowością i bez wątpienia lepiej obejmującą  tę problematykę, byłby niezwykle prawy Polak, kawalerzysta, znakomity malarz i grafik - nieżyjący już - profesor, Michał Bylina. Był on bastionem tradycji polskiej w czasach PRL, tym, który z determinacją trwał na pozycji utrzymania klimatu polskiego w sztuce, miał odwagę prowadzenia pracowni w tym duchu w Akademii Sztuk Pięknych.

W powojennym szkolnictwie artystycznym dominowały tendencje hołdujące sztuce uniwersalnej, może z wyjątkiem okresu socrealizmu, po którym nawet doszło do pewnej dyktatury abstrakcji. W polityce kulturalnej PRL sztuka abstrakcyjna odgrywała niebagatelną rolę w procesie denacjonalizowania społeczeństwa. Starano się w kulturze stworzyć klimat kompleksu niższości dla sztuki polskiej. Ofiarą tych zabiegów padły konwencje sztuki przedstawiającej oraz wątki patriotyczne. Idąc dalej: koń temat ideologicznie niepożądany, wyzwalał skojarzenia niemiłe ówczesnej władzy. Trzeba było zdeprecjonować go, ośmieszyć. Zabieg nie trudny - epoka napoleońska, u nas mit legionów, namnożyły masy epigonów malarstwa batalistycznego. Ich tandetna produkcja zagłuszała prawdziwe wartości tego nurtu w sztuce. Powstające masowo kicze, często opierające się na znanych fotografiach reporterskich, dostarczały argumentów dla ośmieszania całego malarstwa historycznego. Zapomniano o koniach z miniatur perskich, o koniach Pisanella, Paola Ucella, Piera della Francesca, Albrechta Durera, u nas Piotra Michałowskiego, Józefa Brandta, Józefa Chełmońskiego, Juliusza i Wojciecha Kossaków.

Chcę zatrzymać się przy dwóch malarzach koni: Piotrze Michałowskim i Juliuszu Kossaku. Michałowski malował konie z najbardziej rzeczowej inspiracji, nie na zamówienie, z potrzeby serca. Chłopi, konie, woły, były to tematy, którymi nikt wcześniej się nie zajmował, nobilitował je dopiero Michałowski, pochodzący nota bene, z wyższych warstw społecznych. Juliusz Kossak, obecnie coraz bardziej popularny w świecie poprzez środowiska związane z hipologią, był najbardziej znającym i czującym konia malarzem w świecie, szczególnie konia orientalnego. Jego niektóre araby - "Szumka" pod księciem Józefem, stadnina kresowa  na Podolu - są podświadomie podstawą do widzenia i oceny urody konia arabskiego poprzez hodowców.

Jakże inny jest Józef Brandt. Stworzył swój własny typ konia stepowego, tak sugestywny, że zafascynował wielu naśladowców,  jak między innymi modnego dzisiaj i cenionego Alfreda Wierusza-Kowalskiego. Można w pewnym sensie ubawić się zjawiskiem wręcz paradoksalnym. Koń, w sztuce temat kompromitujący  (śledź, pomarańcz, widelec - co innego) - a na współczesnych aukcjach - A. Wierusz-Kowalski osiąga zawrotne ceny!

Wtedy gdy nie istnieliśmy na mapie świata, nie tylko Mickiewicz, Słowacki, Norwid, Żeromski - rząd dusz sprawowali również malarze: Matejko, Malczewski, Grottger. Wspomniani wyżej Kossakowie: Juliusz i Wojciech, Brandt, Chełmoński zdobywali złote medale na wystawach we Francji, Anglii, Niemczech.

Polska przetrwała w świadomości Polaków głównie dzięki literaturze i sztuce okresu niewoli narodowej, gdzie często treści dominowały nad formą, tą lansowaną przez obce wpływy. W specyfice naszego malarstwa XIX wieku koń odgrywał niemałą rolę - śmiem twierdzić, że mieliśmy szczególne predyspozycje do kontaktu z koniem.

Wyniszczenie dawnej inteligencji polskiej w wyniku eksterminacji narodu, dokonanej przez Niemców i Rosję Sowiecką w czasie II wojny światowej oraz późniejszych działań tak zwanej "władzy ludowej", sprzyjało eliminowaniu polskich tradycji i polskiego ducha na rzecz budowania uniwersalnej rzeczywistości narzuconej nam przez politykę ZSRR. Do głosu doszła nowa, socjalistyczna inteligencja, w dużej mierze zdominowana przez elementy obce i wrogie, działające niszcząco na poczucie świadomości i tożsamości narodowej Polaków, idące w kierunku narzucania nam innej mentalności.

Sztuka odgrywała tu niemałą rolę - przedsta-wiająca, figuratywna, mogła łatwo nawiązywać do patriotycznych wątków - abstrakcyjna nie przysparzała konfliktów, za to skutecznie neutralizowała odbiorców przed przypływem pozaformalnych treści. Konia uczyniono symbolem niewydolności polskiego rolnictwa i zacofania gospodarczego. Kurs na powszechną mechanizację rolnictwa stworzył okazję do zerwania z koniem i tradycją z nim związaną. Tu bolszewickie wychowanie i negatywny stosunek do konia zdały egzamin. Czuję to również dzisiaj, gdy mijam ludzi na swoim pięknym arabie "Eosie" - wio!, dawaj!, wrzaski, a nawet kamienie... Na szczęście z dala od większych miast nie jest aż tak źle.

Od wieków mówiło się o zamiłowaniu Polaków do konia. Niewiele z tego w społeczeństwie zostało. Nic dziwnego, że zlikwidowano Rewię Końską, a szwadron reprezentacyjny jazdy, jego próba wskrzeszenia i upadek jest kompromitacją rządzących - w końcu w przewadze swojej wyhodowanych w atmosferze ZMS. Obserwowany powrót mody na konie i jeździectwo, głównie opiera się na wzorcach zachodnich. Western jest mile widziany w miejscu własnych polskich, kawaleryjskich tradycji. Również w zaprzęgach, gdzie stanowimy poważny potencjał, nie potrafimy dopracować się stylu narodowego, dobrze gdy występują umundurowani masztalerze.

Przykładem dla nas mogłyby być Węgry, tak bliskie kulturowo Polsce, które nawet w okresie zniewolenia - pokazywały własną rasę koni, własne uprzęże i bryczki, wreszcie własne stroje narodowe. My mit własnego, nawet malowniczego zaprzęgu kresowego - "bałaguły" (4 konie w poręcz) z prostym wozem drabiniastym z łubami nie jesteśmy w stanie spopularyzować. Nie żenuje to naszych dyrektorów stadnin czy stad ogierów, że w czasie okupacji, Niemiec, płk Fellgiebel sprzęgał w Janowie Podlaskim i sam powoził. A przecież mamy jeszcze bardziej rodzimy i bardziej praktyczny zaprzęg krakowski.

Wiążę duże nadzieje z Towarzystwem Przyjaciół Konia Arabskiego w Polsce, którego inicjatywa powołania zrodziła się w Stadninie Koni Korfowe. Rekonstrukcja polskich tradycji związanych z hodowlą koni arabskich, pierwsze osiągnięcia i aktywna postawa właścicieli budzą nadzieje na przyszłość. Niedawno, doskonale zorganizowany plener artystyczny w Stadninie Korfowe skupił sporą grupę malarzy, rzeźbiarzy i fotografików zainteresowanych tematyką końską. Praca, atmosfera i wreszcie zróżnicowany wiek uczestników, gdzie przewagę stanowili młodzi artyści, napawa optymizmem. Piękne usytuowanie stadniny na skraju Puszczy Kampinoskiej, znakomite konie i idealne warunki stworzone przez właścicieli stwarza miejsce, gdzie wzajemna życzliwość w równym stopniu znajduje oparcie.

Bardzo często w historii ludzkości sztuka była na początku epok - może to zbyt patetyczne - kiełkujące inicjatywy plenerów (Janów Podlaski, Łąck), powstające konne drużyny harcerskie powiązane z tradycją różnych pułków kawalerii, wreszcie pluton chłopskiej kawalerii w Zarembach Kościelnych, zorganizowany przez księdza Andrzeja Dmochowskiego, być może stworzą presję, która doprowadzi do powrotu szacunku dla własnej historii i uatrakcyjni Polskę w oczach tego Zachodu, który tak staramy się naśladować. "Polska papugą jest narodów" - to powiedzenie miewało w naszych dziejach czasami pozytywny oddźwięk, ale nigdy nie doprowadziło do takiego absurdu jaki obserwujemy dzisiaj. Czym możemy świat zainteresować? Zapewne nie spóźnionym naśladownictwem!

Mieszanina postkomunistycznej mentalności i konsumpcyjnego stosunku do rzeczywistości, nasilająca się poprzez środki przekazu i politykę kulturalną, stanowi dziś największe zagrożenie dla bytu narodowego. Dlatego wymienione wyżej patriotyczne inicjatywy, jak i ta ostatnia - plener w Korfowem - stają się tak ważne i ukazują promyk nadziei na przyszłość.


Spis treści top Trybuna Korfowe Inne wydawnictwa
Other publications