KORFOWE ARABIANS

Czyż nie dobija się koni?
In memoriam Zaabibi, czyli o tym, jak księża bawią się w kawalerię
Joanna Grootings
Artykuł ukazał się na łamach Końskiego Portalu Internetowego www.horses.com.pl

(Don't you kill the horses? In memoriam of Zaabibi, a story about a Polish priest playing cavalry, Joanna Grootings)

Urodziła się 1 maja 1992 roku o 6.00 rano. Była śliczną klaczką czystej krwi arabskiej o polskim rodowodzie. Jej matka importowana była przez nas z Belgii. Była nią klacz Zyada - ostatnia córka ogiera Abu Afas - ojca słynnego Cometa, uważanego za najpiękniejszego ogiera arabskiego ostatniego stulecia. Klaczka była źrebakiem bardzo przyjaznym. A ponieważ wszyscy w stadninie bardzo ją polubiliśmy - nazwałam ją Zaabibi (od arabskiego "habibi" - kochana). Była właśnie takim kochanym koniem.

Często mówiło się o dzieciach, urodzonych w Międzynarodowy Dzień Pracy, że będą nierobami. W przypadku klaczy - praca ponad siły spowodowała jej śmierć. Można z powodzeniem powiedzieć, że była to śmierć bezsensowna, wywołana ludzkim dążeniem do zaspokojenia własnych ambicji. Ale trzymajmy się faktów.

Nie jest łatwo pisać o kimś, jeśli miało się do tej osoby czy zwierzęcia osobisty stosunek. Trudno być bezstronnym w przypadku, gdy tragedia osobiście nas dotyka. Nie można jednak zachowywać się obojętnie. Jeżeli w przyszłości uratujemy życie choć jednego konia - to warto jest pisać i mówić również o przykrych i tragicznych przypadkach, które przestrzegą innych, zwrócą uwagę społeczeństwa na złe traktowanie zwierzat.

Zaabibi została kupiona od nas przez państwa Falkiewiczów, a gdy Ci z przyczyn niezależnych zrezygnowali z prowadzenia hodowli, powróciła do nas by w krótkim czasie być kupioną przez profesora Ludwika Maciąga i podarowaną księdzu Andrzejowi Dmochowskiemu z Zaręb Kościelnych. Ksiądz już wcześniej olśniewał wszystkich swymi "kawaleryjskimi pokazami" władania szablą czy lancą. Zaabibi zastapić miała inną klacz księdza - folblutkę Norynę, której kontuzje kończyn nie pozwalały na dalsze użytkowanie pod siodłem.

Szerszej publiczności Zaabibi pokazana została na IV Pokazie Koni Arabskich Własności Prywatnej w Polsce, który zorganizowany został przez Polskie Towarzystwo Hodowców Koni Arabskich w 1999 roku na warszawskich Torach Wyścigów Konnych. Klacz pokazana została w klasie kostiumowej "Liberty Class" przez właściciela i podbiła serca sędziów. Rosła klacz, maści szpakowatej pięknie prezentowała się pod siodłem. Prowadzony rządzą niezaspokojonych ambicji ksiądz postanowił jednak pokazać coś specjalnego. Publiczność miała zobaczyć jak klacz "kładzie się" niemalże z własnej woli. Będąc współorganizatorem pokazu byłam blisko całego wydarzenia. Otóż klacz odmawiała posłuszeństwa swemu jeźdźcowi, który przez około minutę - ruchem wyłamującym sczękę klaczy - zmuszał ją do położenia się. Oburzona tym niekończącym się zdarzeniem próbowałam bezskutecznie nakłonić sędziów by zażądali od księdza zaprzestania tych okrutnych praktyk. Niestety nikt nie zareagował. Klacz wreszcie poddała się, ksiądz spocony swym wysiłkiem schodzący z leżącej klaczy został na pożegnanie ugryziony w łydkę. Być może publiczność nie zauważyła całego zajścia i walki klaczy z jeźdźcem. Przecież liczy się efekt, a "cel uświęca środki". Para Zaabibi - ksiądz Dmochowski zwyciężyli w klasie kostiumowej...


Zaabibi zwycięża "Liberty Class"

Moje pierwsze pytanie dla czytelnika tego artykułu: czy jeździec powinien bezwzględnie próbować wykonać swoje postanowienia, mimo iż klacz odmawiała mu posłuszeństwa - czy też powinien w umiejętny sposób zakończyć próbę i zająć się dopracowaniem danego elementu?

Wreszcie minął ponad rok i w tym czasie klacz brała udział w licznych rajdach związanych z różnymi obchodami kawaleryjskimi. Mówiono mi, że klacz tak wspaniale prezentuje się pod siodłem, że można powiedzieć, iż ksiądz uczynił ją "nieśmiertelną". Takowe wiadomości dochodzące z ust prawdziwych koniarzy powinny dawać mi - hodowcy konia wiele satysfakcji. Niestety była tylko troska o konia, którego losu nie byłam w stanie nijak zmienić. Dowiedziałam się również, że klacz zaźrebiona została ogierem hanowerskim (!). Nigdy dotychczas nie słyszałam, aby ktokolwiek w Polsce, a może i na świecie używał takiego połączenia.

Klacz wzięła udział w I Kawaleryjskiej Pielgrzymce do Częstochowy. I nie byłoby nic w tym złego - gdyż konie, a szczególnie konie arabskie - stworzone są do pracy, wymagającej wysiłku i wytrzymałości. I nie ma koni wytrzymalszych niż koń arabski jeśli chodzi o rajdy długodystansowe, ale ... jeśli jest to poprzedzone mądrym i długoterminowym treningiem. I nawet wtedy, nawet po latach treningu może okazać się, że koń nie wytrzyma dystansu, że nie wytrzyma mu serce, że nie będzie w stanie pokonać wymaganej trasy bez uszczerbku dla swego zdrowia. Za to odpowiedzialni są lekarze weterynarii obecni na licznych bramkach weterynaryjnych ustawionych na całym dystansie rajdu.

Zaabibi wytrzymała pielgrzymkę do Częstochowy, ale prowadzona była cały czas na "pelhamie", wędzidle używanym do najostrzejszych i najbardziej krnąbrnych koni. Dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.

Moje oburzenie wywołał jednak fakt, że właściciel klaczy "ciągnął" również przy boku Zaabibi swoją folblutkę z urwanymi scięgnami, by jak to mówił "zaliczyła sobie Częstochowę".

Nie chcę komentować tego faktu - chciałabym usłyszeć Wasze opinie na ten temat.

Wreszcie tydzień temu - owa wysokoźrebna już klacz - musiała przejść "jednym ciągiem" inny rajd kawaleryjski - tym razem do Grzybowa oddalonego o 100km. Posłuszna swemu właścicielowi szła, mimo, że było to ponad jej siły. Tutaj muszę dodać słowo wyjaśnienia: do rajdu 100 km przygotowuje się konia przez około rok poważnym, systematycznym treningiem.

Zaabibi rajd do Grzybowa ukończyła.

"Prawdziwy koniarz" opowiadał mi potem, że wyglądała jednak nieswojo, jakoś tak źle". W drodze powrotnej padła. Została zajeżdżona na śmierć.

Ksiądz skomentował to jako przeznaczenie, "bo tak samo padła kawaleryjska klacz jego ojca"... Nauwa mi się tysiąc pytań, na które nie jestem w stanie znaleźć odpowiedzi. Dlatego proszę Was o reakcje, o Wasze uwagi, które być może uratują życie innych koni.

Czy powinno organizować się rajdy, jeśli nie ma zapewnionej obsługi weterynaryjnej dla koni?

Gdzie byli rzekomi koniarze, którzy najpierw stawiają dobro konia, a potem swoje?

Czy ksiądz powinien niezwłocznie otrzymać nowego konia?

Czy księża w ogóle powinni "bawić się w kawalerię" czy raczej skoncentrować się na służbie Panu Bogu i swoim wiernym? A jeśli ktoś jest tak bezwzględny dla konia, to czy nie ma niebezpieczeństwa, w jego poczynaniach w stosunku do oddanych mu wiernych, dla których jest bezwzględnym autorytetem? Czy Kościół powinien tolerować prywatne (jak sądzę) zaspokajania ambicji księży i czy jest to zgodne z wiarą katolicką?

A dla mnie - hodowcy koni arabskich od 10 lat - nasuwa się druzgocące pytanie: czy warto hodować konie, bo jeśli mają być one traktowane tak jak opisany powyżej przypadek - to moja odpowiedź brzmi: NIE!

Przyszłość wielu koni zależy również od Was. Nie pozwólcie by podobne zdarzenia miały miejsce w przyszłości. Napiszcie do nas, jeśli spotkaliście się z podobnymi przypadkami.

Korfowe, 14.09.2000

Przeczytaj również:
Komentarze do artykułu Joanny Grootings "Czyż nie dobija się koni? In memoriam Zaabibi, czyli o tym, jak księża bawią się w kawalerię"